W Kenii nie brakuje miejsc, w których można oglądać żyrafy w ich naturalnym środowisku. Wystarczy odwiedzić Park Narodowy Tsavo czy Park Narodowy Nairobi, uiścić opłatę i tak oto można cieszyć się niezapomnianym safari. Poza parkami, w okolicach stolicy jest również takie miejsce, w którym nie tylko zobaczymy żyrafy, ale i nakarmimy je, dotkniemy a nawet…pocałujemy. I nie, nie jest to zoo.
Tutaj jesteśmy:
Niecałe 20 km na południowy-zachód od Nairobi znajduje się miejsce, w którym osierocone i chore żyrafy Rothschilda znajdują schronienie. To miejsce to Centrum Żyraf (Giraffe Center).
Po południu spod mojego Airbnb odbiera mnie Paul, drobny 30-latek, którego dzień wcześniej poznałam przez Couchsurfing. Jego biały, brudny Pickup zatrzymuje się zaraz przed bramą wjazdową, skąd, po szybkiej rozmowie zapoznawczej, odjeżdżamy na południe miasta. Dzień jest gorący. Odsuwam szyby na maksa i czuję tę charakterystyczną miejską woń. Tę gorącą mieszankę spalin i słońca. Ciepły wiatr wraz z odrobinami kurzu wpada do samochodu roztrzepując moje włosy na wszystkie możliwe kierunki.
Mijamy Kiberę. Niekończąca się połać zardzewiałych dachów, tak niezgrabnie okrywających domy najbiedniejszych mieszkańców Nairobi, zdecydowanie przykłówa moją uwagę.
― Co tam jest? ― Pytam z ciekawością.
― To Kibera. ― Odpowiada Paul. ― Jeden z największych slumsów w Afryce. Całkiem niedawno rząd rozpoczął program mający na celu przeniesienie wszystkich ludzi do lepszych, stabilniejszych domów. ― Kontynuuje, a ja oglądam się dookoła wciąż nie mogc uwierzyć, jak coś takiego może w ogóle istnieć w centrum miasta.
Mijamy stary dworzec kolejowy, wjeżdżamy na nieco wyboistą drogę prowadzącą w kierunku lasu Iangata, niedaleko Parku Narodowego Nairobi i po 30 minutach dojeżdżamy na miejsce.
Zajeżdżamy na parking, a z Centrum wychodzi akurat pokaźna grupa dzieci w wieku szkolnym. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, bo wszystko wskazuje na to, że będę miała żyrafy tylko dla siebie 😀 I tak też było. Poza jednym amerykańskim małżeństwem, które bało się nawet podejść na odległość kilku metrów, byliśmy z Paulem jedynymi gośćmi. Ja (całująca, w roli głównej), Paul (naczelny fotograf) i dwoje Amerykanów (w roli widowni). Lepiej być nie mogło.
Od opiekuna żyraf dostajemy na wejściu garść chrupek, którymi możemy późnieij karmić zwierzaki. Są przy tym super zabawne i wtykają swoje długie języki wszędzie, byleby tylko zgarnąć smakołyk.
Wśród turystów, popularnym trikiem stało się wkładanie sobie chrupka do ust tak, aby żyrafa mogła po niego sięgnąć i dać im buziaka. Za zdjęciach wyglądało to fajnie, więc myślę sobie „ok, spróbuję i ja!”. Wkładam więc chrupka do ust i pochylam się niepewnie w kierunku żyrafy.
3…2…1… Jest buziak!

I jest też dużo śliny 😀

Jakoś tak wyszło, że chrupek zniknął w przełyku mojego Romea, a ja, zamiast całusa, zostałam zwyczajnie oblizana. Języki żyraf są antyseptyczne. Nie znajdziecie na nich bakterii, bo naturalnie niszczone są na nich wszelkie drobnoustroje. Podczas zbierania buziaków można się czuć więc w miarę spokojnie, bo żadnego syfa nie złapiemy. A przynajmniej tak mi mówiono.
Obok młodych żyraf w ośrodku mieszka również grupa guźców. Pozwólcie więc, że przedstawię Wam mojego nowego kolegę – Pumbę. Urwał się na chwilę z planu zdjęciowego do Króla Lwa 8 i wpadł do nas na chrupka.
Z guźcami nie idzie już tak gładko, bo przez większość czasu zajęte są grzebaniem w ziemi i szukaniem kolorowych, gluciastych robaków. Ich opiekun powiedział mi, że pamiętają jedynie ostatnie 5 minut swojego życia i nic więcej. To sprawia, że bardzo często padają ofiarami drapieżników, bo nawet jeśli raz uda im się uciec, to po chwili zapominają o całej sytuacji i wracają na terytorium wroga.
Centrum Żyraf dysponuje też pokojami gościnnymi w tzw. Giraffe Manor. Hotel znajduje się na obszarze, na którym mieszkają żyrafy i nie jest od nich w żaden sposób ogrodzony. Nie polecam więc zostawiania tostów na stole w hotelowej restauracji kiedy otwarte jest okno. Mogą one bardzo szybko zniknąć 🙂
KOSZTY I MIEJSCA GODNE POLECENIA
- Wejście na teren Centrum to koszt 1.000 Ksh dla dorosłego i 500 Ksh dla dziecka
- Ponieważ mieści się ono poza miastem i zdala od głównych dróg, cieżko jest tam dojechać matatu. Najlepiej więc wyjająć samochód albo na obrzeżach miast łapać boda boda (motorową taksówkę)
W Langacie nie byłam, ale jak ktoś chce pocałować żyrafę w Mombasie, to może się wybrać do Haller Parku w Bamburi. To park zrobiony w dawnym kamieniołomie (taka rekultywacja krajobrazu), jakby półotwarte zoo (antylopy biegają a żółwie człapią zupełnie wolno). Co do Kibery to organizowane są tzw Kibera Walks, miejscowi oprowadzają Cię po slumsie za niewielka opłatą, pokazując życie, szkołę itp (coś jak village tours na wybrzeżu). Nie wyobrażam sobie, ile musiałby rząd Kenii zainwestować, żeby poprawić warunki życia tych wszystkich milionów ludzi, jakie tam żyją.
Zaskoczyłaś mnie tym dala dala, ja sama nigdy nie spotkałam się z takim określeniem motorków w Kenii, tam, gdzie mieszkałam nazywali je piki piki lub boda boda 🙂
No i nic dziwnego, że Cię zaskoczyłam, bo zrobiłam błąd 😀 Oczywiście, że chodziło o boda boda, a nie o dala dala. Dala dala to minibusy w Tanzanii. Dzięki za czujność i poprawiam 😉
o jejku! Pumba! haha 🙂 szczerze mowiac chyba nigdy nie widzialam tego zwierzecia na zywo.. w sensie nawet na zdjeciu. Kojarze tylko wersje animowana z Krola Lwa, ale taki zywy, prawdziwy.. nie sadze :))
a przy calusie od zyrafy nie wygladasz na super szczesliwa 😀
No, byłam cała obśliniona! I wyobraź sobie, że chciałam mieć ładne ujęcie, więc buziaków było kilka. Ten wyszedł najlepiej 😀
My tez tam bylismy i BARDZO nam sie podobalo. Ale chyba jeszcze wieksze wrazenie wywarl na na nas pobliski sierociniec sloni. Zreszta w ogole Kenia nas niesamowicie pozytywnie zaskoczyla iloscia i jakoscia atrakcji zwiazanych ze zwierzakami. Super!
Ooo, no mnie tym razem do sierocińca dla słoni nie udało się dotrzeć. Kenia rzeczywiście jest fantastyczna – można się zakochać 🙂