Gdyby zapytać kogoś o góry w Afryce, w odpowiedzi usłyszymy: Kilimandżaro w Tanzanii, Mount Kenya w Kenii, góry Atlas w północnej Afryce, góry Smocze w południowej części Afryki i może jeszcze góry Księżycowe w Ugandzie. Ale góry Mulanje? Raczej nie.
Tutaj jesteśmy:
Góry Mulanje to masyw górski w południowo-wschodniej części Malawi, w pobliżu granicy z Mozambikiem. To miejsce niezbyt często odwiedzane przez turystów. A szkoda. Dlaczego? To jedno z najciekawszych pasm górskich w Afryce, do którego dotarłem. Na obszarze pond 600 km2 znajdziemy gęstą sieć rzadko uczęszczanych szlaków turystycznych. A do tego aż 10 całkiem nieźle utrzymanych drewnianych schronisk położonych w najciekawszych miejscach. Każde z nich posiada własnego opiekuna odpowiedzialnego za czystość, dostarczania drewna na opał, czy…coca coli.
Jest 2013 rok. Odwiedzam to miejsce w ramach kolejnego z etapów projektu „W drodze na najwyższe szczyty Afryki”. Mam zamiar zdobyć najwyższy szczyt Malawi – Sapitwa Peak, mierzący 3002 m n.p.m. Nazwa góry w dokładnym tłumaczeniu oznacza „miejsce, do którego ludzie nie chodzą”. Mieszkańcy Malawi wierzą, że bóstwa, które dawniej zamieszkiwały te okolice w dalszym ciągu są obecne. W opowieściach wciąż powtarzane są historie o wędrowcach, którzy nie mogą odnaleźć w gęstej mgle drogi, spadających w przepaść albo umierających z wycieńczenia. Spotkani na szlaku przewodnicy kilkukrotnie opowiadają takie historie ku przestrodze. Nie przejmując się tymi opowieściami postanawiam zdobyć tę górę.
W przypadku gór Mulanje najlepszy okres na wędrówkę to przełom września i października. Okres ten poprzedza gorącą porę deszczową. Ale pogoda i tak bywa nieprzewidywalna.
Fot: Robert Gondek, www.szczytyafryki.pl
Startuję z wioski Likhubula. Planuję spędzić w górach trzy dni. Na szczyt zamierzam wejść drugiego dnia. Dzień trzeci planuję spędzić na podziwianiu krajobrazów w okolicy płaskowyżu Chambe. Początek to kolorowy, nieco wyschnięty las. Uszy bolą od panującego hałasu. To przez mnóstwo cykad okupujących to miejsce. Ścieżka przeplata się z zapomnianą drogą, po której już dawno nie jeżdżą pojazdy. Mijam kilka mniejszych i większych strumyków. Docieram do miejsca, w którym w wodzie bawią się dzieci. Pośród ogromnych skał spływająca z gór woda utworzyła kilka małych wodospadów i oczek wodnych. Malawijczycy spotykają się w tym miejscu i organizują pikniki. Zanurzam głowę w zimniej wodzie. Od razu przyjemniej. Mogę wędrować dalej.
Gdy dochodzę do przełęczy, z której rozpościera się wspaniały widok na mierzące ponad 2000 m n.p.m. szczyty Nandalanda, Khuto i Dzole zauważam wyraźne linie na zboczach gór. To wykarczowane przez ludzi pasy ziemi, zapobiegające rozprzestrzenianiu się ognia w przypadku pożaru. Dzisiejszy cel – Chisepo Hut, na wysokości 2219 m n.p.m. osiągam po kolejnych dwóch godzinach marszu. Czas na relaks. Nad górami zbierają się chmury. W promieniach zachodzącego słońca tworzą niesamowite kolory i kształty. Gdzieś w oddali dostrzegam błyskawice. Zaczyna silnie wiać. I jeszcze deszcz. To zła wróżba na jutro.
I jak się okazuje, miałem rację. O godzinie 5 rano wszystko tonie we mgle. Leje deszcz. O godzinie 6 podobnie. Godzinę później też. Granitowe skały są zbyt śliskie. Pozostaję w chatce i czekam na „okno pogodowe”. Zaczynam się zastanawiać, czy może rzeczywiście lepiej nie chodzić na Sapitwa Peak. Wspólnie z przewodnikiem myślimy o tym, co zrobić w sytuacji, gdyby następnego dnia pogoda wciąż była zła. Trzeba oszczędzać jedzenie. Musi nam wystarczyć, gdybyśmy musieli tu zostać jeden dzień dłużej.
Wieczorem pogoda się poprawia. Nad doliną prawie nie ma chmur. Może jednak uda się jutro zdobyć szczyt.
Rano nieśmiało wyglądam przed chatkę. Nie pada! Nie ma wiatru! Idę na szczyt! Po deszczu jest ślisko. Pokonuję labirynt pomiędzy ogromnymi głazami. Przechodzę pod nimi, a na koniec wchodzę do tunelu pomiędzy skałami. Wdrapuję się wyżej. Podpieram się na rękach i jestem na miejscu. Całe Malawi pode mną. Szkoda, że nic nie widać. Całe Malawi tonie w chmurach. Tylko tu – w najwyższym jego miejscu, jak na wyspie pośród chmur mogę jeszcze przez kilka chwil cieszyć się promieniami słońca. Po chwili chmury docierają również na szczyt. Będą mi towarzyszyć przez cała drogę powrotną. Aż do Likhubuli.
Fot: Robert Gondek, www.szczytyafryki.pl
Dzień po zdobyciu góry spaceruję po wiosce Likhubula. Jest godzina 9 rano. Spotykam grupkę chłopaków siedzących w kręgu. Pomiędzy nimi krąży butelka. A co w butelce? Kachasu. To miejscowy bimber pędzony z kukurydzy i sorgo. Częstują mnie. Siadam razem z nimi i wychylam kilka kieliszków. Mocny. Tak świętuję zdobycie najwyższego szczytu Malawi. I dopiero po powrocie do Polski znajduję informacje, że w celu zwiększenia mocy Kachasu dodaje się do niego nieco kwasu akumulatorowego albo nawozów sztucznych.
Fot: Robert Gondek, www.szczytyafryki.pl
O autorze: Robert Gondek to podróżnik, fotograf, miłośnik Afryki. Autor wystaw i licznych pokazów podróżniczych. Prowadzi projekt „W drodze na najwyższe szczyty Afryki”, mający na celu zdobycie najwyższych szczytów w każdym afrykańskim kraju. Kolekcjonuje afrykańskie maski. Uczy się języka suahili. Prowadzi strony: W drodze na najwyższe szczyty Afryki oraz Facebooka.
Wpis powstał w ramach projektu Listy z Afryki.