Choć ciąża to nie choroba, to choroba zdecydowanie powinna być jej drugim imieniem. Przynajmniej w moim przypadku. Korzystam z okazji, żeby coś szybko napisać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ponownie migrena zwali mnie z nóg. Dziś zdecydowanie mniej podróżniczo, a bardziej lajfstajlowo. Niestety, od kilku miesięcy jakiekolwiek podróże stały się dla mnie niemożliwością.
Minęło 16. tygodni od kiedy w moim brzuchu rośnie Minion i muszę wam powiedzieć, że o ile nigdy nie wierzyłam w te wszystkie ciążowe dolegliwości, o tyle zaczynam. Niestety nie omija mnie NIC 🙂
Zaczynając od 7. tygodnia aż do końca pierwszego trymestru praktycznie nie wychodziłam z łóżka – mogłam spać bez końca. Widok jakiegokolwiek jedzenia wywoływał u mnie odruch wymiotny, a jedyne co przechodziło mi przez gardło to zielona jabłka, woda z cytryną i Coca-Cola. Wszystko inne było albo „za gorzkie”, albo „za warzywiaste”, a lodówkę zamykałam szybciej niż ją otworzyłam, bo wszystkopachniało tak „za bardzo”. Czułam się jak na wiecznym kacu. Przez 1,5 miesiąca schudłam 4 kg i do tej pory (koniec 4. miesiąca) waga nie poszła mi ani kilograma w górę. Wyglądam więc bardziej jakbym była na diecie niż w ciąży.
Do tego wszystkiego, w 11. tygodniu, nie wiadomo skąd, doszła do tego infekcja bakteryjna. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni chorowałam. Nawet zwykły katar dopadał mnie wyjątkowo rzadko. Okazało się jednak, że pomimo przebywania w wyjątkowo ciepłym klimacie, choroby postanowiły mnie nie omijać. Dostałam antybiotyki, co odrobinę mnie zmartwiło. Okazało się jednak, że to „mniejsze zło” niż pozostawienie tego bez leczenia i po tygodniu udało mi się dość do siebie. Czułam się nawet na tyle dobrze, że udało nam się z Abhim wyjechać na weekend do Jinja. Z tą różnicą, że z reguły takie wypady kończyły się tunelami piwnymi i wyjściem na miasto o północy. Tym razem jednak tylko jedno z nas trzymało w ręce piwo, a o północy oboje już chrapaliśmy 🙂
Na tym jednym weekendzie skończyło się moje dobre samopoczucie, bo dopadł mnie przeokropnie uciążliwy katar. Stwierdziłam jednak – może trochę niemądrze – że to tylko katar i pewnie szybko przejdzie sam. No i, jakby nigdy nic, poleciałam do Polski.
Tydzień w domu, który miał okazać się relaksujący, przysporzył mi jedynie bólu głowy, bo nieleczony katar zaczął robić swoje i uderzył w zatoki. Złożyłam więc wizytę ginekologowi w Warszawie. Miałam zamiar zapytać o leczenie, jednak kiedy na USG okazało się, że znamy już płeć Miniona (nie, jeszcze wam nie zdradzę :)), w natłoku emocji zapomniałam o innych sprawach.
Wróciłam do Kampali i ponownie poczułam się lepiej. Wyjechaliśmy na weekend do Entebbe, udało mi się wyskoczyć na siłownię, spotkać na mieście ze znajomymi i kiedy już miałam wrażenie, że wszystko wraca do normalności, ponownie udałam się do lekarza na kontrolę. Ten stwierdził u mnie zapalenie zatok i po raz kolejny przepisał antybiotyk. Do kupy z Paracetamolem i stosem innych „bezpiecznych” tabletek.
Jakby tego było mało, to blisko 3 miesiące bez sportu i ciągłe leżenie w łóżku zaskutkowało przeraźliwymi bólami pleców, które w połączeniu z okropnymi migrenami, ledwo dają mi ostatnio żyć.
Jak widzicie, narzekań nie ma końca 🙂 Dobra wiadomość jest jednak taka, że pomimo wszelkich dolegliwości i spadku wagi, Minion ma się dobrze i urósł już do całych 11 cm. Wariuje i kręci fikołki, co pięknie widać na USG. Niedługo czeka as też przeprowadzka do nowego domu, czego już totalnie nie mogę się doczekać, bo uwielbiam dekorować i urządzać. Mam nadzieję, że do tego czasu poczuję się już choć odrobinę lepiej.
Wow! Trzymaj się dziewczyno. Buziaki z Warszawy!
Buziaki!!!
Wszystkiego dobrego, to wspaniała informacja, niech Minion rozwija się zdrowo i dolegliwości szybko ustąpią! Pozdrawiam serdecznie.
W sumie nie wiem jak trafilem na twoja strone, ale mam ambiwalentne uczucia:
Z jednej strony zastanawiam sie jak dziewczyna z Polski funkcjonuje w zupelnie innym swiecie, tym bardziej bedac w ciazy i podchodzi do wszystkiego na duzym luzie, przynajmniej takie wrazenie odnioslem…
Z drugiej strony podziwiam Cie i zazdroszcze, ze zyjesz wlasnie tam! Zawsze chcialem sprobowac czegos takiego, jestes kims kto wprowadzil w czyn to, o czym ja moge tylko pomarzyc…
Nie wiem jaka jest twoja historia, ale wiem ze bede sledzil twoja strone i trzymam kciuki za Ciebie i Miniona:)
Masz rację – podchodzę do wszystkiego na luzie i staram się trochę przełamać steretypy na temat życia tutaj. Wielu ludzi ma słabe wyobrażenie na temat tego, jak ludzie funkcjonują w krajach takich, jak Uganda. Mam nadzieję, że choć trochę mi się to udaje 🙂 A co do marzeń, to w końcu po coś one są, nie? Więc dlaczego miałbyś nie spróbować wcielić ich w życie? 🙂 Pozdrawiam!
Dopiero co wróciłem z Ugandy. Mieszkałem w Naalya. Pierwsze dni dla osoby z Europy zapewne są szokujące ale po paru dniach człowiek odnajduje się w zastanej rzeczywistości. Ten świat nie jest zupełnie inny. Bez problemu można tutaj mieszkać i żyć. Oczywiście problemem są pieniądze, bez których życie tutaj może być bardzo ciężkie. Uganda jest dość droga. Są produkty i usługi tańsze ale jednak większość jest w cenach jakie są w Polsce a nawet w wyższych. Z bezpieczeństwem w Ugandzie, zgadzam się, że obecnie w większości miast w Europie po zmroku jest bardzo niebezpiecznie. Czy mniej niż w miastach Ugandy? Ciężko powiedzieć. Chodziłem po zmroku bardzo często i nic złego mnie nie spotkało, co nie znaczy, że w innych okolicznościach mogłoby.
Jestem pełna podziwu. A co do migren to słyszałam, że papryczka chilli pomaga, ale to chyba w ciąży niewskazane?