Przejdź do treści

Bo człowiek spełniony to człowiek szczęśliwy

Marzenia. Wszyscy je mamy. Jedni większe, inni mniejsze, ale nie ma chyba na tym świecie nikogo, kto żadnego marzenia nie ma. Na mojej liście marzeń od dawna widniała jedna, niezmienna pozycja – przeprowadzka do Afryki. Kiedy jednak zrobiłam pierwszy krok i wydawałoby się, że już absolutnie nic nie może mnie powstrzymać, los zaczął płatać figle. „Nie uda się”, pomyślałam w pewnym momencie.

Mówią, że bez ryzyka nie ma zabawy. Że ci, którzy stoją w miejscu, cofają się. Że świat do odważnych należy. Ja nigdy nie należałam do tych, którzy bali się zmian, więc i tym razem podjęcie decyzji przyszło mi całkiem łatwo. Kiedy w kwietniu wracałam z Ugandy, już w samolocie wiedziałam, że chcę tam wrócić. I wcale nie na tydzień, nie na miesiąc, ale na o wiele dłużej. Prosto z Kampali poleciałam na Majorkę, a zaraz po powrocie do biura, 30 kwietnia, złożyłam wypowiedzenie. Nie miałam wtedy jeszcze żadnego planu, ale miałam wiele opcji. Sprzedałam większość tego, co posiadałam i kupiłam bilet w jedną stronę. Trzy miesiące później w Abu Dhabi czekałam już na lot do Nairobi, skąd miałam udać się do Jinja w Ugandzie.

Plan był prosty – chciałam pracować jako freelancerka. Miałam kilku klientów, którym miałam prowadzić kanały społeczniościowe i pomagać w działaniach marketingowych w internecie, jednak żaden z tych klientów, z różnych względów, nie planował zatrudniać mnie na stałe. Oznaczało to tylko jedno – jeśli do końca października nie znajdę stałej pracy (czyt. firmy, która zechce zapłacić za moje pozwolenie na pracę), będę musiała wrócić do Europy.

Mount Longonot
Brudna, ale szcześliwa. Swoją drugą wizytę w Kenii rozpoczęłam od wejścia na Mount Longonot (2776 m n.p.m.)

A co w Europie? A w Europie czekała na mnie już praca, za którą wielu oddałoby wiele. Google. W ręce (w właściwie na mailu) miałam już kontrakt, którego podpisanie zaskutkowałoby przeprowadzką do Dublina i życiem w Irlandii. Choć to z pewnością fajne miejsce i przez długi czas rozważałam taką opcję (no bo co to za wariatka, która odrzuca pracę w Google?!), to ostatecznie postanowiłam trzymać się planu i znaleźć pracę w Afryce Wschodniej. I wiecie co? Znalazłam 🙂 Pod koniec września przenoszę się do Kenii, aby rozpocząć pracę łudząco podobną do mojej poprzedniej – równie kreatywną, równie dynamiczną i do tego w tej samej branży (turystyka/hotelarstwo). I choć wcześniej byłam w Kenii już dwukrotnie, to muszę przyznać, że ta nowa przygoda odrobinę mnie stresuje. Bardziej niż stres odczuwam jednak wewnętrzną satysfakcję i radość, bo spełnianie marzeń nie przychodzi wcale łatwo. Nie wystarczy po prostu czegoś chcieć i liczyć, że samo do nas przyjdzie. To miesiące, a często i lata cieżkiej pracy, nie raz konieczność podejmowania ryzyka i dokonywania ciężkich wyborów, które krok po kroku doprowadzają nas tam, gdzie chcemy się znaleźć.

W życiu czasem mniej znaczy więcej. Tego zdążyłam się już nauczyć, mimo że mam dopiero 25 lat. Frustrujące jest jedynie to, jak często ludzie wiedzą lepiej ode mnie czego chcę i co jest dla mnie dobre. Długo zastanawiałam się, co zrobić z ofertą pracy od Google. Rozmawiałam ze znajomymi i rodziną, i w 99% słyszałam jedną z dwóch odpowiedzi:

  1. „Przecież możesz popracować w Google rok czy dwa, odłożyć pieniądze i wrócić do Afryki”
  2. „Przecież zawsze możesz sobie pojechać do Afryki na wakacje!”

Moje odpowiedzi natomiast ograniczały się do jednej z dwóch poniższych:

  1. „A co jeśli za rok albo dwa umrę? Zachoruję albo potrąci mnie na ulicy szalony kierowca?” (Tutaj zazwyczaj pojawiała się kamienna twarz i komentarz, który sugerował jakobym była nieśmiertalna albo coś w tym stylu)
  2. „Tylko, że ja nie chcę jechać sobie na wakacje.” (Nie wiem, czy tak ciężko zrozumieć?)

Minęło już 1,5 miesiąca od czasu, kiedy tu przyjechałam i wszystko zaczyna się pięknie układać – znalazłam pracę, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, czuję się lepiej, jestem weselsza, radosna, (jeszcze) pewniejsza siebie, a to wszystko ma wpływ na inne dziedziny mojego życia. Człowiek spełniony to człowiek szczęśliwy, zauważający zalety, a nie wady danej sytuacji. Tutaj, nawet jeśli pada deszcz, czuję, że zostając podjęłam dobrą decyzję. Czy podobne odczucia miałabym mieszkając w Irlandii? Prawdę mówiąc wątpię. Pracowałabym, podobnie jak tutaj, jednak wiecznie odliczając dni do „wakacji w Afryce”, odbiegając myślami gdzieś daleko w przyszłość i całkiem zapominając o teraźniejszości. Wciąż marzyłabym pewnie o przeprowadzce tutaj i czuła, że coś mnie ominęło. To zapewne prowadziłoby do frustracji, niezadowolenia z pracy, pogorszenia wyników, stresu, zamknięcia się w sobie i tak dalej. Czy warto więc rezygnować ze szczęścia „dla kasy”? Na to pytanie odpowiedzcie sobie już sami.

szczęśliwy człowiek

Do Europy mogę wrócić w każdym momencie swojego życia i znaleźć fantastyczną pracę bez większego problemu. Myślę nawet, że ten moment na pewnym etapie mojego życia nastąpi, ale będzie to dopiero wtedy, kiedy naprawdę będę tego chciała. Póki co nie mam takiego planu.

Zostaję tutaj, w Afryce Wschodniej, żeby pracować dla Jovago – jednego z najdynamiczniej rozwijających się start-upów w całej Afryce.

PS. Jeśli wybieracie się na wakacje do Kenii, napiszcie do mnie maila, chętnie pokażę wam kawałek Nairobi 🙂

9 komentarzy

  1. Powodzenia Justyna!
    Niech dalej tak się wszystko układa. Ja chyba na razie odkładam plany kolejnych afrykańskich wakacji na później więc chętnie będę śledzić Twoje kenijskie życie 🙂

  2. Karolina Karolina

    Jak miło się czyta, że spełniasz swoje marzenia zamiast gonić ślepo za pieniądzem 🙂 Cieszę się, że jeszcze są tacy ludzie, którzy są na tyle odważni, by nie bać się walczyć o swoje szczęście 🙂 Bardzo fajny blog, już od jakiegoś czasu go śledzę i niecierpliiiiwie czekam na wpisy z Kenii, bo marzy mi się tamtejsze safari 🙂 Powodzenia we wszystkim!

  3. Czytanie Twoich postów to czysta przyjemność. Byłem w Kenii w zeszłym roku i cały czas kombinuję jak tam wrócić.
    Cieszę się że Tobie ułożyło się jak należy i życzę powodzenia.
    Podjęłaś dobrą decyzję. Google się może schować przy pięknie Afryki.
    pozdrawiam

  4. Mam bardzo podobnie do Ciebie 🙂 nawet podobne odpowiedzi na takie pytania padają z moich ust. Tylko, że mimo, że dążę do zamieszkania we Francji (zaczyna się 14 miesiąc jak tutaj jestem) to mi brakuje fachu w ręku… myślisz, że warto się tym martwić?
    (tak w skrócie pierwsze 12 miesięcy we FR byłam jako opiekunka do dziecka, w wakacje pracowałam w pokojach gościnnych, a teraz przez 10 miesięcy będę na wolontariacie europejskim. Jestem po informatyce w zarządzaniu – licencjat… i nie przepadałam za moimi studiami)

  5. „Tutaj, nawet jeśli pada deszcz, czuję, że zostając podjęłam dobrą decyzję.”
    W Meksyku też pada deszcz, a ze względu na porę deszczową ostatnio nawet dosyć często, ale czuję dokładnie tak jak Ty! Trzymam kciuki i tęsknię! 🙂

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      Też tęsknię, Jusiu! Nie pij za dużo tequili w tym Meksyku :))))

  6. Ola Ola

    Powodzenia, trzymam kciuki! Kenia tez jest na mojej liście marzeń 🙂 (też zawsze przywołuję jako argument motyw potrącenia przez pojazd i doświadczam podobnej reakcji, no ale carpe diem! )

  7. Cudowny wpis. Sam tytuł bardzo mi się spodobał – tak spełniony człowiek to szczęśliwy człowiek. Oby tak dalej 😀

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *