Przejdź do treści

Dar es Salaam: jak uprowadzili mnie w taksówce i okradli

Droga z Moshi do Dar es Salaam. Siedzę sobie w wygodnym busie, w uszach gra mi muzyka, a za oknem rosną wyschnięte już od słońca palmy. Tak bardzo, bardzo cieszę się, że jestem w tym klimatyzowanym autokarze i nie muszę po raz kolejny przemierzać tanzańskich dróg w niewygodnym minibusie z odsuniętymi na maksa szybami. Jadę i nie do końca zdaję sobie sprawę, że nazajutrz o tej godzinie moja podróż zmieni swój bieg o 180 stopni.

Tutaj jesteśmy:

Znacie taki film „Droga Milionerów”? Mężczyzna łapie w nim taksówkę a następnie zostaje zmuszony przez kierowcę do wypłacania pieniędzy w bankomatach w całym mieście. Podobna przygoda spotkała właśnie mnie w Dar es Salaam, największym tanzańskim mieście.

Już od momentu, w którym wjechałam do Dar czułam, że to miasto nie będzie mi przyjazne. Złe wibracje dało się wyczuć na odległość. Nie planowałam tam jednak zostawać długo – góra jeden dzień. Byle kupić bilety na prom i na kilka dni odizolować się od świata na białych plażach Zanzibaru. Dzień wcześniej zarezerwowałam mały domek na Simba Beach, nad samym oceanem, i liczyłam na to, że w porze deszczowej wyspa nie będzie aż tak oblegana. Niestety nie było mi dane się przekonać.

Zaraz po moim przyjeździe do Dar es Salaam okazało się, że hotel, który zarezerwowałam nie istnieje. Tak jakoś się złożyło, że w przeciągu kilku dni właściciel zapadł się pod ziemię, a budynek poszedł do remontu. Na szybko wyszukałam więc coś rozsądnego w przewodniku (tak, to jest właśnie ten moment, w którym przewodniki się przydają) i w taki sposób wylądowałam w całkiem fajnym hotelu w okolicy parku Mnazi Mmoja. Centrum miasta, blisko do portu, wszystko fantastycznie.

Dar es Salaam - czy Tanzania jest bezpieczna?

Kolejnego dnia z rana wybrałam się na spacer po okolicy, kupiłam bilet na prom, a wracając zatrzymałam się przy postoju taksówek, aby zrobić małe rozeznanie w kosztach i dowiedzieć się, ile będzie mnie kosztował poranny przejazd.

Ach, jesteś z Polski? Mam tu polskiego przyjaciela, nazywa się Strzelecki ― usłyszałam od jednego z kierowców po kilku minutach rozmowy. Podobno pracował z nim w szkole zanim został taksówkarzem. ― Polacy są super. Zawiozę cię rano na prom w cenie takiej, jaką płacą lokalni, 3.000 Tsh. ― Zapisał mi swój numer i kazał zadzwonić, gdybym się zdecydowała.

No i niby dlaczego miałam się nie zdecydować?

Przedstawił się jako Peter. Na oko około 60 lat, z twarzy przyjazny dziadzio, z widoczną szramą na lewym policzku. Zadzwoniłam, a on rano równo o 7:30 pojawił się w holu hotelu.

Teraz odezwą sie pewnie wszyscy mądrzy – że taksówki bierze się tylko z hotelu, że jak to tak z obcymi, że to i że tamto. Dziękuję, teraz też to wiem i wierzcie mi, gdybym wiedziała to wcześniej, to uniknęłabym wszystkiego, co nastąpiło po tym, kiedy ten człowiek pojawił się przy recepcji. No i własnie – co to za porywacz, który pojawia się w recepcji hotelu, gdzie są kamery i który parkuje samochód przed wejściem przy dwóch ochroniarzach? Zawsze wydawało mi się, że źli ludzie nie chcą być zauważeni, no i chyba własnie to uśpiło moją czujność.

Wsiedliśmy do samochodu, gdzie siedział już inny 30-latek. Kończył pracę i mieliśmy go po drodze wysadzić pod domem. Później szło już tylko gorzej.

Czerwona lampka zapaliła mi się w głowie już po pierwszej minucie, kiedy zamiast w prawo, w stronę portu, skręciliśmy w lewo pod pretekstem objechania korków. Poprosiłam o natychmiastowe zatrzymanie taksówki i próbowałam otworzyć drzwi, ale było już za późno. Drzwi z mojej strony były zablokowane. Nagle do samochodu od strony ulicy weszło dwóch kolejnych meżczyzn próbując wcisnąć mi kit, że oni również jadą w kierunku portu. Moje prośby o zatrzymanie auta nie skutkowały.

Jechaliśmy w jakieś zupełnie nieznane mi miejsce, po wyboistych drogach, nad którymi od gorąca unosiły się tumany kurzu. Mijaliśmy ludzi i posterunek policji, ale wszystko to na nic. Po ponad 20 minutach samochód się zatrzymał a jeden z mężczyzn spojrzał na mnie chwytając i ściskając mnie za nadgarstek.

― We are not good people (pol. Nie jesteśmy dobrymi ludźmi) ― powiedział. Serce stanęło mi w miejscu. W ciągu zaledwie kilkunastu minut moja podróż na Zanzibar zmieniła się w jakiś cholerny żart. Jakiś absolutny koszmar.

Staliśmy na totalnym zadupiu, między małymi szarobiałymi domkami. Za oknami przechodzili ludzie, jednak nikt, absolutnie nikt, nie ośmielił się pomóc. Mężczyzna z przodu chwycił mój bagaż podręczny i zaczął przeszukiwać go kieszeń po kieszeni.

― Gdzie masz pieniądze?! ― krzyczał. ― Daj pieniądze a nic ci nie będzie. ― Nie opierałam się ani sekundy, choć po cichu liczyłam na to, że części gotówki nie znajdą i uda mi się jakoś stamtąd wydostać. Bardziej pomylić się nie mogłam. Znaleźli absolutnie wszystko, włącznie z jakimiś starymi, nic niewartymi banknotami z Etiopii i moimi kartami. Mężczyzna po mojej prawej wyciągnął nóż i pokazując mi go, kazał mi podać numery PIN. Zagroził też, że jeśli podam je źle, zabiorą mnie do szefa mafii (który pewnie nawet nie istniał, ale nie było nawet mowy żeby ryzykować).

Zatrzymaliśmy się przy bankomacie. Mężczyzna wyszedł i wrócił z gotówką.

Trzymali mnie w samochodzie jeszcze dobrych 15 minut wciąż dopytując, gdzie jest reszta pieniędzy, bo to, co już wzięli nie wystarczało. Ale prawda była taka, że…ja już więcej nie miałam! Zabrali sobie więc na pamiątkę mój aparat. Równo godzinę po wyjściu z hotelu, byłam uboższa o blisko 2.000 euro i moje marzenia o dalszej wschodnioafrykańskiej podróży.

Kiedy mieli już wszystko, na czym im zależało, wypuścili mnie z samochodu.

Cała ta historia może się wydawać nieprawdopodobna. Można mi zarzucać, że jestem nieodpowiedzialna, bo podróżuję sama, bo biorę taksówki z ulicy, bo miałam duży limit na kartach, bo rozmawiam z obcymi i wiele innych rzeczy. Prawda jest jednak taka, że tę historię opublikowałam już kilka miesięcy temu na moim angielskim blogu i dostałam dziesiątki maili od ludzi, którym przytrafiła się taka sama sytuacja. Większość z nich wcale nie podróżowała sama – byli to przyjaciele, przyjaciółki, małżeństwa… Jednak nigdy więcej niż dwoje. W wielu przypadkach taksówkarz również przedstawiał się jako Peter i zawsze zabierali nie tylko gotówkę, ale również pieniądze z kart.

Zastanawiacie się pewnie teraz czy Tanzania jest bezpieczna i czy odzyskałam swoje pieniądze. Cóż… W kraju, w którym policja jedynie udaje, że szuka sprawcy, nie da się ugrać wiele. Zraz po tym felernym incydencie udałam się na komisariat, aby złożyć zeznania. Godzinę później siedziałam już w czarnym SUV z przyciemnianymi szybami i objeżdżałam okolicę z trzema policyjnymi detektywami. Dzięki hotelowym kamerom udało się zidentyfikować twarze kierowcy i „Petera”. Policja poznała też numery rejestracyjne samochodu i prawdziwe imię przestępcy (wystarczyło zadzwonić pod numer, który mi podał i poczekać aż włączy się poczta głosowa). Fajnie było poudawać tajniaków, ale kiedy przyszło co do czego, policja umyła ręce. Mieli wszystko, co potrzeba, ale…woleli zjeść lunch i zapomnieć o sprawie.

Ja wolałam natomiast zapomnieć o całym incydencie i, zostawiona z $70 w kieszeni, kupiłam bilet autokarowy do Mombasy, znalazłam nocleg na Couchsurfingu i spędziłam blisko 2 tygodnie mieszkając w Nyali.

KOSZTY I MIEJSCA GODNE POLECENIA:

  • Autokar Moshi-Dar es Salaam to koszt ok. 33.000 Tsh (Kilimanjaro bus)
  • Za nocleg płaciłam $40 za noc w całkiem fajnym hotelu z darmowym dostępem do Internetu, klimatyzacją, telewizorem i łazienką. Oczywiście można znaleźć też tańsze.
  • Prom z Dar na Zanzibar kosztuje ok. $35, jednak wystarczy przejść się do portu i porównać ceny w kasach. Mówią, że najlepszy i najmniej awaryjny jest Azam (łatwo zauważyć –  mają osobną i wyraźnie oznaczoną kasę). W okolicy portu kręci się mnóstwo naciągaczy, którzy za drobną kwotę „pomogą wam znaleźć dobrą cenę”. Lepiej ich unikać.

17 komentarzy

  1. Pamiętam, jak o tym pisałaś wcześniej. Myślę, że w analogicznej sytuacji stanęłoby mi serce i prawdopodobnie już nie ruszyło. Poza tym, starając się zawsze szukać pozytywów w sytuacjach beznadziejnych, taka historia (doświadczona na własnej skórze) może uchronić przed niejedną, jeszcze gorszą w przyszłości- bo skończyć mogło się różnie. A ten, kto wędruje po Afryce palcem po mapie może pouczać, co jest odpowiedzialne, a co nie, niech no znajdzie się w podobnej sytuacji, gdzie ktoś okazuje mu życzliwość, a sam jest podekscytowany wyprawą. Pewnie szybko by się odechciało oceniania innych.

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      Oczywiście! Doświadczenie czegoś na własnej skórze to najlepsza lekcja

  2. Bardzo przykro jest mi czytać takie posty, szczególnie, że to nie pierwszy na ten temat z Dar es Salaam. Sam stałem się ofiarą kilku kradzieży podczas podróży. W Agrze w Indiach skradziono mi całą gotówkę. W Marakeszu uprowadzili mnie ze znajomą na kilka dobrych godzin, udało nam się uciec tylko dzięki pomocy liczniejszej brytyjskiej rodziny. Łączę się w bólu.

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      W Marrakeszu?! Rety, współczuję. W sumie to nigdy nie wiadomo co i gdzie może się wydarzyć.

  3. Witaj, mieszkam od ponad roku w Dar i uwierz mi: ciesz sie, ze uszlas zywa.
    Niestety, od tych co tu mieszkaja od lat 10ciu dowiaduje sie, jak tu fajnie kiedys bylo
    A teraz pozostal strach, wyjazd autem z podworka na podworko itp. W Dar juz prawie jak w Nairobi. Chociaz nie tylko w Dar – ostatnio w Arushy tez bylo ciezko.
    Pozdrawiam.

  4. Bardzo ci współczuję, nie jestem w stanie wyobrazić sobie co czułaś w tej sytuacji i szczerze mam nadzieję, że nigdy nie zrozumiem!
    Mam jednak pytania .. niestety tak całkiem na zimno .. nie czytałaś przed wyjazdem czego można się spodziewać jadąc do Dar? Nie przeglądałaś forów dyskusyjnych czy blogów innych? Pojechałaś tak całkiem w ciemno?
    Nie ma w moich pytaniach żadnej złośliwości, chcę tylko zrozumieć.

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      Tomek, dzięki za komentarz. W Dar wylądowałam dość spontanicznie i nieco przypadkiem, bo nie miałam go w planach podróży. Przez kilka dni przed przyjazdem miałam dostęp jedynie do papierowego przewodnika, w którym nie było podobnych ostrzeżeń, a Tanzania była wymieniania jako jeden z bezpieczniejszych krajów afrykańskich. Więc trochę sama siebie tym usprawiedliwiam, choć mogłam być zdecydowanie bardziej ostrożna. Teraz to wiem, ale w końcu człowiek uczy się własnie na błędach.

      • Własne błędy bolą najbardziej :/
        Bardzo mi przykro … oby więcej nic takiego Ci się nie przytrafiło! Życzę powodzenia w dalszych eskapadach 🙂

        • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

          Dzięki! 😀 Pozdrawiam!

  5. Każdy jest mądry, kiedy go samego to nie spotyka. Nas w Ameryce Południowej na szczęście takie „przygody” ominęły, ale poznaliśmy chłopaka (Amerykanina), który został porwany w La Paz. Też w taksówce i też wyciągnięto od niego karty kredytowe wraz z pinem. Dzięki temu, że ludzie (tak jak Ty) dzielą się tymi historiami, inni mogą ich uniknąc (na przykład nie zamawiać taksówek od przypadkowo poznanych taksówkarzy, choćby się wydawali najmilszymi ludźmi na świecie!) Tak więc dzieki wielkie za podzielenie się tą historią i cieszę się, że nie zniechęciła Cię ona na stałe do podróży 🙂

  6. Och, straszna historia… dobre choć to, że zabrali tylko pieniądze, ale nawet sobie nie wyobrażam, jak musiałaś się czuć wystraszona…

  7. Historia mrożąca krew w żyłach, współczuję i jednocześnie kompletnie rozumiem twoje uczucia! Ciekawa jestem czy ten koszmar długo cię prześladowałw głowie?MI sie zdarzyło zostać napadniętą w RPA ( też z nożem i pogróżkami) …czasem sytuacja po prostu wymyka się spod naszej kontroli.Przesyłam pozdrowienia i życzę Ci dużo szczęscia:)

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      Goga, dzięki. Takie przygody to nigdy nic fajnego, ale zawsze utykają w głowie i dają niezłą lekcję na przyszłość. Pozdrawiam ciepło i życzę wielu bezpiecznych podróży! 🙂

  8. Bardzo smutna historia… Ale dobrze, że piszesz o tym – być może taki wpis uratuje czyjeś życie (a na pewno pieniądze).
    Sam przeżyłem coś podobnego w Indiach w New Delhi. Skończyło się nawet gorzej niż u Ciebie, bo wylądowałem w szpitalu.
    Myślę, że warto o tym pisać – nawet jeśli inni pomyśla, że to nasza wina, że jesteśmy naiwni, że powinniśmy przecież wiedzieć takie rzeczy…
    ps. Świetny blog! Pozdrawiam!

  9. Niedawno czytałam podobną historię na innym blogu…. Okropne. A najgorsza jest ta bezsilność i fakt, że policja nie reaguje pomimo posiadania dowodów! Nam przydarzyła się taka sytuacja w Indiach, ale w ostatniej chwili zorientowaliśmy się co się dzieje i uniknęliśmy kradzieży. Dobrze, że nic Ci nie zrobili.

    • Justyna Śnieżek Justyna Śnieżek

      No niestety, momentami można się załamać z tutajszą policją. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i uważać 🙂

  10. Adam Adam

    Czyli tak jak ludziom zdarza się w Polsce,

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *